5 sierpnia 2015

Powrót do pracy

Około miesiąca temu żaliłam się , że już niedługo wracam do pracy. Do tej wstrętnej , złej, okropnej pracy! Wiedziałam , że już niedługo czeka na mnie to "zło konieczne".Bałam się tego dnia strasznie. W mojej głowie pojawiały się tysiące myśli jak moje maleństwo wytrzyma beze mnie te godziny. Oczami wyobraźni widziałam jak biedne płacze pod drzwiami wołając mama. Bałam się jak on biedny uśnie bez cycusia, bez przytulenia się do mnie?! Na samą myśl serce mi pękało z żalu. Obwiniałam się , że przez rok czasu nie udało mi się znaleźć rozwiązania ( czytaj wygrać w totka) aby móc zostać ze swoimi dziećmi w domu.
Dziś przyszedł ten sądny dzień w którym musiałam pozostawić swoje potomstwo same z babcią a sama udać się do pracy ciężko zarabiać pieniądze.Jak wrażenia?!

Otóż już od kilku dni miałam lekki stres. Nie o pracę się denerwowałam ale własnie o te moje małe skarby i o to jak sobie poradzą beze mnie.Już wczoraj wieczorem miałam wszystko naszykowanie. Jedzenie dla dzieciaków, ubrania dla nich i dla siebie itp. Tak aby mama nie musiała się za bardzo przejmować i robić sobie kłopotu np. z gotowaniem. Rano -jak nigdy Piotruś trochę pospał dłużej więc ja spokojnie mogłam się uczesać ,ubrać i pomalować. Najgorsze było wyjście z domu. Nauczona już doświadczeniami z pierwszym synem wiedziałam, że pożegnanie nie może być za długie a już na pewno dziecko nie może zobaczyć moich łez. Dlatego gdy już byłam gotowa i przyszedł na mnie czas dała po buziaku synkom i zostawiłam ich pod opieką babci. Oczywiście całą drogę myślałam o tym czy bardzo im jest smutno itp.
W pracy czekało na mnie miłe powitanie- koledzy i koleżanki ucieszyli się , że już jestem:) i chyba ja też trochę za nimi tęskniłam:)
Nikomu nie mówcie ale dziś nie robiłam NIC...nie mam jeszcze wszystkich dostępów do systemów no i nie było mnie prawie dwa lata. Właściwie bez wahania można powiedzieć , że zaczynam "nową" pracę. Cały swój czas walczyłam z systemem i hasłami do programów a i tak nie udało się wszystkiego załatwić ( taka firma ;) ) i doszło do mnie , że już dawno tak nie odpoczęłam :) Tak ...tak...śmiało mogę przyznać , że w pracy mi się wręcz nudziło...To czekanie, stukanie na klawiaturze, przeglądanie dokumentów...Uświadomiłam sobie , że w domu z cała pewnością zrobiłabym w tym czasie mnóstwo pożytecznych  rzeczy i na pewno nie miałabym czasu posiedzieć na czterech literach. Co więcej udało mi się wypić ciepłą kawę :) Bez pośpiechu, bez obawy czy dobrze dostawiłam filiżankę z dala od małych rączek które będą ciekawe co znajduje się w środku . Jednak mimo tych "przyjemności" z tyłu głowy była myśl o dzieciach i to uczucie w sercu które trudno opisać ale do przyjemnych nie należy.Zapewne większość mam które wróciły do pracy wiedzą o czym mówię. Tak więc gdy przyszła pora powrotu do domu oczywiście popędziłam jak szalona aby jak najszybciej być przy moich skarbach. Dodatkową motywacją był fakt , że od 7 godzin nie karmiłam syna więc zachodziła obawa , że moje piersi mogą eksplodować  :)
I wiecie co na mnie czekało w domu? Otóż totalne rozczarowanie. Żadne z dzieci nie płakało za mną "wyrodną matką" która poszła sobie i zostawiła...podobno obaj byli grzeczni i ładnie się bawili. Moje obawy o zasypianie? Cóż tu też nie mogłam polegać na matczynej intuicji bo o dziwo udało się zasnąć bez cysia i przytulanek -ot tak poprostu :) Obiadek zjedzony , dzieci zadowolone.
Pojawiło się światełko w tunelu które rozwiało moje pesymistyczne myśli i czarne scenariusze.  Jestem realistką i wiem , że nie zawsze moje wyjście do pracy będzie tak wyglądało jak dziś. Zdaje sobie sprawę , że czasem będzie płacz i to wszytko czego tak bardzo chciałabym uniknąć ale mam nadzieje , że jednak szybko się przyzwyczaja do nowego rytmu.
Do wszystkich mam które wracają do pracy lub myślą o tym- nie bójcie się spróbować! Może to być ważny krok dla Was i dla waszych pociech. Dziś mimo tych obaw i stresu miałam dobry dzień. Dawno się tak nie stęskniłam za swoimi dziećmi- bo niby kiedy jak ciągle były przy mnie. Uwierzcie , że ma to swoje plusy. Wszytko cieszyło mnie podwójnie a moja uwaga była jeszcze mocniej skupiona na nich. One miały też czas na poznanie się lepiej z babcią oraz na inne spojrzenie na rzeczywistość. Dziś patrzę pozytywnie na mój powrót do pracy i mam nadzieje , że będzie więcej tych" dobrych " dni :)

16 lipca 2015

7 urodziny :)

Czy już wspominałam, że lipiec w naszej rodzinie obfituje w święta i różnego rodzaju okazję do świętowania? ! :) Po pierwszych urodzinach naszego najmłodszego przyszła pora na urodzinki starszaka:)
14 lipca nasz kochany Maciuś obchodził swoje 7 urodziny :)
Jestem w szoku ogromnym , że to już 7 lat minęło. Patrze się na niego i zachodzę w głową jak to się stało , że już  nie jest moim małym bobaskiem?!
Pamiętam te dni gdy się cieszyliśmy , że już sięga głową parapetu- że niby tak urósł a teraz?! Już sięga mi do ramion- tylko patrzeć a będzie takiego wzrostu jak ja. Mój "mały" Maciuś.
Teraz już rozumieć słowa swojej mamy , że dla rodzica dziecko zawsze zostanie dzieckiem ( nawet gdy dorośnie w naszych oczach będzie tym samym słodkim bobasem).

Pamiętam ten dzień jak się urodził. Nie pchał się na świat-właściwie wcale mu się nie spieszyło :)- tydzień po terminie lekarz uznał, że pora mu pomóc. I nawet przy wywoływaniu porodu postanowił , że tak łatwo się nie podda...:) Skończyło się cesarką i na świecie pojawił się mój kochany synek. Największe serduszko świata:) Mądry, rozważny, grzeczny ,uczuciowy, delikatny. Można śmiało powiedzieć -dziecko bez problemowe. Taki jest do dziś. Widzę jak się rozwija i mam nadzieje, że nie zawiodę jako mama. Bardzo bym chciała aby jego pasje , ciekawość świata nie zniknęły z biegiem czasu  :)

Był oczywiście tort, były prezenty i życzenia. Serce człowiekowi rośnie gdy widzi szczęście w oczach swoich dzieci:) To były wyjątkowe urodziny :)  Na pewno ich nie zapomnimy. Zwłaszcza , że Maciuś tuż przed zachorował na ospę :/ . Niestety jesteśmy uwięzieni w domu i nie możemy zrealizować swoich planów do końca ( np. wyjście do kina). Z tego właśnie powodu uzgodniliśmy ,że robimy sobie tydzień urodzinowy :) -a co?! Wolno nam:)

24 czerwca 2015

To jedno zdjęcie...

Uwielbiam oglądać zdjęcia. Sięgać pamięcią do dawnych czasów...wspominać. W swoich albumach znajduje dawne dni. Niektóre wywołują na mojej twarzy uśmiech, inne wręcz odwrotnie przygnębienie i smutek, są też takie które nie wzbudzają żadnych emocji.
Dziś gdy tylko dzieci pozwoliły mi na chwilę relaksu ( zrobiły sobie drzemkę popołudniową) wyciągnełam z szafki zdjęcia...te stare z mojego dzieciństwa. Ja- z kucykami...mała chłopczyca która nie bała się wchodzić na drzewo czy grać w piłkę z kolegami. Na jednym ze zdjęć z lalką w rękach i zapłakana a na innym z braciszkiem  -uroczym blondynkiem w loczkami. Oglądam i nie wierzę-Kurczę jacy jesteśmy młodzi...moi rodzice...i my tacy mali...Rodzina jak z obrazka. Zdjęcie za zdjęciem-wspomnienie za wspomnieniem. Do momentu gdy w moich rękach znalazło się to jedno ujęcie....moje ulubione. Zrobione przez kogoś ukradkiem...nie pozowane, nie planowane. W 100 % szczere, pełne emocji i uczuć. A na nim ja i mój tato...pamiętam ten dzień...tą sytuację i tą chwile. Wesele mojej cioci...i my wygłupiający się przed namiotem weselnym. Pamiętam jak mnie wtedy podniósł i przytulił...miałam może 8-9 lat....Zastygłam....łzy popłyneły po policzkach....w tym momencie chciałabym wrócić do tego dnia. Cofnąć się w czasie i moc przytulić jeszcze raz...Poczuć tą radość z możliwości przebywania razem...Dziś w dniu jego święta  nie mogę mu powiedzieć jak bardzo jestem mu wdzięczna...nie mogę podziękować, nie mogę przytulić...nie mogę nic...tylko pamiętać.

Ten dzień ze zdjęcia przypomniał mi wszystkie dobre chwilę które spędziliśmy...a było ich całe mnóstwo. Od zawsze byłam jego ukochaną córcią-oczkiem w głowie. Wszędzie za nim chodziłam, we wszystkim chciałam pomagać....nawet jak w nocy przyśnił mi się koszmar to go wołałam...:) i musiał mnie przytulić abym czuła się bezpiecznie .Pamiętam jak jeździliśmy razem rowerem-ja na ramię a on pedałował, albo jak nosił mnie na barana a ja trzymałam się za jego uszy- zawsze miał później je czerwone ale nigdy nie narzekał ,że za mocno ciągnę. Uwielbialiśmy siebie nawzajem....takie było moje dzieciństwo. Później przyszły gorsze chwile...teraz już wiem , że tylko z mojej winy- bunt młodzieńczy. Jakaś głupia sprzeczka, wymiana zdań...a potem cisza. Cisza między nami która trwała przez parę miesięcy. Gdy tak teraz o tym myślę, to nie wiem po co to nam było. Dwa uparciuchy którym trudno było zrobić pierwszy krok.Ten upór mam właśnie po nim...Dopiero w momencie gdy zostałam sama rodzicem zrozumiałam, że on chciał tylko dla mnie dobrze. Zrozumiałam , że nie potrzebne były te ciche dni ( miesiące). To była tylko strata czasu...Gdybym tylko znała dalszy ciąg tej historii wcześniej, gdybym tylko wiedziała to co teraz wiem, gdybym tylko rozumiała to co on chiał mi przekazać....napewno nie straciłabym tyle czasu. Czasu tak cennego który niestety nam się skończył.... I gdy zaczynaliśmy wymieniać między sobą zdania...miałam nadzieje, że wszytko wróci do normy...a wszytko się skończyło. Nastąpił najgorszy dzień w moim życiu. Dzień którego nigdy nie będę wstanie wymazać ze swojej pamięci, który zawsze będzie wywoływał łzy i smutek....
 To , że tak się stało odmieniło całe moje życie...nie wiem czy gdyby tu był z nami mój tato miałabym męża i dwójkę dzieci...plany były inne ale w jednej chwili się one zmieniły wraz z ostatnim oddechem taty.Ten dzień wpłynął na mnie jako człowieka jak również na moje życie . Jest jak jest...nic nie jesteśmy wstanie zrobić w obliczu śmierci. Wszystkich nas ona dotyczy a tak trudno się do niej przygotować. Ciężko ją zaakceptować...jeszcze trudniej się z nią pogodzić. I chyba nigdy nie będę wstanie zrozumieć dlaczego tak szybo zniknął z mojego życia.
Chciałabym móc z nim porozmawiać i nadrobić ten czas który tak bezmyślnie straciliśmy. Chciałabym móc się choć na chwilę przytulić i powiedzieć- Tato kocham Cię
Dobrze, że choć mam te fotografię- choć przez chwilę mogę Go zobaczyć....

17 czerwca 2015

Święto w naszym domu:) 1- sze urodziny

Dziś wyjątkowy dzień dla naszej rodziny. Dzień wyjątkowy...który już nigdy się nie powtórzy. To właśnie dziś nas maluszek obchodzi swoje pierwsze urodziny :)
A jak wiadomo pierwsze urodziny to poważna sprawa i choć impreza i tort są zaplanowane na niedziele to dziś panuje w naszym domu święto. Sama nie wiem kiedy to minęło. Pamiętam jakby to było wczoraj gdy jechałam do szpitala i gdy przyjmowano mnie na oddział. Pamiętam gdy w końcu mały przyszedł na świat i go zobaczyłam. Był taki malutki ( mimo że ważył prawie 4 kg) Pamiętam wszystko...emocje, zapachy , kolory, pogodę tego dnia ...i do końca życia będę to pamiętać bo to wyjątkowe zdarzenie. Udało się nam wraz z mężem dać nowe życie. Cudowne życie które rozświetla każdy nasz dzień. Patrzę na małego Piotrusia i nie wiem kiedy to tak szybko minęło. Jeszcze nie tak dawno maleńki spał i jadł a teraz już duży chłopak który samodzielnie chodzi i łobuzuje :) Czas tak szybko ucieka...szkoda go na głupoty, kłótnie itp.
Gdy patrzę na swoje dzieci to jestem strasznie z nich dumna...I choć nie mogę się pochwalić wieloma sukcesami w moim życiu to co jak  co , ale moje chłopaki są  najlepszym co mnie w życiu spotkało. Są sensem mojego życia, powodem dla którego wstaje codziennie z łóżka wszystkim co napędza mnie do działania:)
Gdy nosiłam jeszcze Piotrusia pod sercem często zastanawiałam się jaki będzie- tak pewnie ma większość przyszłych mam:) Myślałam , czy będzie podobny do naszego starszego syna? Bałam się czy będę mogła go pokochać równie mocno jak pierworodnego? Oczywiście Piotruś jest całkowicie inny od swojego brata. I choć może są trochę podobni wizualnie to charaktery mają odmienne. Maciuś spokojny i rozważny a Piotruś - żywy i szalony:) Na wszystko wejdzie, wszystkiego spróbuje.
Patrzę teraz jak śpi i myślę o jego przyszłości. Nie wiem kim będzie, jaki zawód będzie wykonywał, jakie będzie miał pasje i jak ułoży mu się życie...ale mimo, że to jego urodziny to życzę sobie aby był szczęśliwy bez względu na wykonywane zajęcie . Życzę sobie aby umiał korzystać z życia, aby odnalazł radość w każdym dniu i umiał się cieszyć nawet z najmniejszych rzeczy. Chcę aby był spełnionym i dobrym człowiekiem dla którego los będzie łaskawy. Mam nadzieje, że uda mi się przekazać mu wszytko co będę chciała.Chcę aby znał swoją wartość, by wiedział , że zawsze i w każdej sytuacji może liczyć na moje wsparcie.Chcę móc być obok kiedy będzie mnie potrzebował.

Wszystkiego najlepszego moje Maleństwo
Uciekam się przytulić do Ciebie bo już się stęskniłam :)

9 czerwca 2015

DIY Girlanda na urodziny

Od momentu gdy jestem w domu z dziećmi ( jestem na urlopie macierzyńskim) coraz bardziej ciągnie mnie do wykonywania różnych prac. Właściwie mam kilka projektów które bardzo bym chciała zrobić...i pewnie gdy tylko czas mi na to pozwoli je wykonam. Dziś chciałam się podzielić z Wami sposobem na wykonanie girlandy. Jak dla mnie jest to bardzo fajna, efektowana a za razem szybka i łatwa do wykonania ozdoba. Nam ona posłuży do wykonania sesji zdjęciowej mojego małego z okazji jego 1 -szych urodzin i pewnie zostanie wykorzystana do dekoracji na przyjęcie urodzinowe.
Girlandy można wykonać z: materiału, papieru a nawet bibuły. Ja akurat robiłam z papieru.






 Potrzebujemy:
  • papier, 
  • klej, 
  • tasiemkę ( sznurek )
  •  nożyczki 
  •  dziurkacz




  1.  Na arkuszu papieru odrysowałam trójkąty , ale  oczywiście każdy może wybrać dowolny kształt. Pięknie wyglądają girlandy z chmurek, serduszek czy nawet kółeczek. Wszystko zależy od okazji i naszych upodobań.
  2. Trójkąty wycinamy dokładnie i równo
  3.  Następnie nawijamy na sznurek bądź tasiemkę.








Jak widzicie ja miałam złożony papier na pół przy wycinaniu kształtu-dzięki temu nie musiałam używać dziurkacza tylko przełożyłam tasiemkę przez zgięcie i połączyłam klejem dwa trójkąty. Oczywiście jeśli wolicie zrobić dziurki i przewijać to też jak najbardziej dobrze to wygląda.

Mam nadzieje , że girlanda się podoba a już niedługo będzie można zobaczyć efekt naszej sesji na której oczywiście ją wykorzystam:) Jak widzicie jest to bardzo proste więc zachęcam do zabawy z dziećmi- myślę , że sprawi im to frajdę jak samodzielnie ( czy przy małej pomocy rodziców) uda im się taką girlandę wykonać .

6 czerwca 2015

Dawno dawno temu...

Dawno dawno temu....spokojnie mogę zacząć pisać tego posta :) Od moje ostatniej wizyty na blogu minęło sporo czasu i przyznaje się bez bicia ale zaniedbałam strasznie pisanie...:/ Biję się w piersi i mówię ...moja wina , moja i tylko moja. Mam jednak nadzieje , że wybaczycie?! Powody miałam słuszne i na moje usprawiedliwienie mam tylko to , że doba się chyba kurczy i zamiast 24 godzin ma TYLKO 24 godziny ;) Ostatnio bardzo dużo się dzieje...cały czas coś nowego i niestety trudno mi znaleźć przede wszystkim siły aby usiąść przed kompem i napisać coś z sensem. A co takiego się dzieje?
Pod koniec maja chrzciliśmy naszego najmłodszego. Roboty co nie miara bo niestety całe przyjęcie musieliśmy zorganizować w domu. Wiadomo maj miesiącem komunii więc lokale były zarezerwowane już dawno. My terminu zmienić nie mogliśmy bo chrzestna naszego Piotra mieszka 300 km od nas tak więc musieliśmy się trochę dostosować. Tak więc całe przygotowania należały do mnie...Na szczęście wszystko wyszło fajnie- goście zadowoleni więc ja razem z nimi.

Jedna impreza już za nami ,ale to nie koniec :) Tak to już u nas jest ,że okres letni obfituje w różnego rodzaju uroczystości- 3/4 mojej rodziny ma urodziny właśnie w tych miesiącach. I właśnie teraz przygotowuje się do 1 szych urodzin Piotrusia. Mimo,że nie organizujemy przyjęcia na 50 osób to  jest parę rzeczy do ogarnięcia takich jak tort ( zawsze robię sama- to nasza tradycja ) i sesja fotograficzna którą mam zamiar wykonać sama :) Z tej właśnie okazji jestem w trakcje przygotowania rekwizytów do sesji:)  Będzie hand made : girlanda ( TU jak trwały prace przygotowawcze ), duża jedynka (1) i może pompony ( jak starczy czasu)  itp.Nie zabraknie też balonów :)

Zaraz po urodzinach pakujemy się na urlop do rodziny męża...a po powrocie kolejne już 7 urodziny mojego starszaka :)


Pracy trochę przede mną i choć nigdy nie byłam utalentowana jeśli chodzi o hand made to powiem szczerze , że bardzo sprawia mi to przyjemność. Właściwie wiele rzeczy chciałabym zrobić, ale czasu mi brak....-achhh ten mój słomiany zapał :)
Mam jednak nadzieje , że mimo wszystko uda mi się skrobnąć coś jeszcze przed urlopem:)




28 maja 2015

Powrót do pracy...mega dół...

Dzień mamy już za nami...a życie toczy się dalej. Codzienne zmagania jak były tak są...czyli dzień jak codzień. Nie wiem czy to wina właśnie tego święta czy poprostu tak samo z siebie ale wczoraj wieczorem złapała mnie menalcholia...jakiś mały dół z którym męczę się do dziś. Uwierzcie zazwyczaj nie mam takich stanów...jestem raczej pogodną osobą która stara się widzieć tylko możliwości a nie przeciwności. Niestety chyba i ja jednak czasem mam zmniejszoną odporność.
Czytając wszystkie wpisy odnośnie macierzyństwa i analizując swoje życie obecne jestem przekonana o swoim szczęściu i radości jaką mam z macierzyństwa i bycia w domu z dziećmi...Jeszcze 6 lat temu gdy urodził się mój pierwszy syn nie mogłam się doczekać powrotu do pracy....Wręcz piszczałam z zachwytu gdy mogłam zacząć pracować. Mimo iż moje serce zawsze zostawało w domu to cieszyłam się z możliwości pracy. Teraz jest odwrotnie...dlatego ,że już wiem jak to jest zostawić swoje maleństwo ( w dobrych rękach )i tęsknić każdej minuty.Niestety mój macierzyński dobiega końca bo już w sierpniu wracam do pracy...I właśnie to mnie tak zaczeło dołować.
Kurczę...lubię swoją pracę...lubię ludzi z którymi pracuję itp. ale swoje dzieci kocham najmocniej na świecie. Widzę , że im jest dobrze -bo jestem w domu. Jestem gdy mają ochotę na naleśniki lub inne smakołyki,  gdy trzeba pójść do lekarza, gdy mają ochotę się przytulić, gdy potrzebują pomocy w pracy domowej, gdy chcą pójść na spacer czy plac zabaw....i tak dalej...można by wymieniać bez końca. POPROSTU JESTEM !!!! Ja czuję , że jestem tu gdzie moje miejsce..., ale niestety wszytko co dobre widocznie musi się skończyć i pora wracać do pracy.
Maluszek musi iść do żłobka i to też jest dla mnie trudne do przejścia-nie wiem jak on sobie da radę- obecnie gdy tylko znikną mu z oczy od razu płacze... tak więc nie wyobrażam sobie tego jak będę musiała go zostawiać z "obcymi" ciociami...:(
Czuję się strasznie rozdarta....z jednej strony wiem , że muszę wrócić do pracy ( kwestie finansowe itp.) Żłobek to nie koniec świata- mnóstwo dzieci korzysta z tego typu miejsc i są szczęśliwe . Z drugiej czuję , że najlepsze co mogę dać swoim dzieciom to ja i moja opieka.
Szkoda , że nie można pstryknąć palcem i mieć jedno i drugie- pieniądze i bycie z rodziną w domu.
Mam nadzieje, że coś przez czerwiec i lipiec się zmieni w moim myśleniu....:(

6 maja 2015

Na wsi czy w w mieście?

Nasze marzenia nie różnią się od marzeń wielu polaków. Pragniemy komfortu , spokoju, własnego kąta i oczywiście jeszcze kilku innych rzeczy :) My właśnie mimo ukończonej 30-stki stoimy przed wyborem który prawdopodobnie będzie wyborem na resztę naszego życia. Naszego ale również życia naszych dzieci. Przyszedł czas aby  wyprowadzić się z rodzinnego domu i mieć coś swojego. I choć zapewne większość z Was już dawno ma ten krok za sobą nam życie ułożyło się w taki sposób , że dopiero teraz możemy myśleć o wyprowadzce. A opcję są dwie. Pierwsza to kupno mieszkania w mieście , druga to budowa domu.
Oboje z mężem wychowaliśmy się w bloku. Całe życie wśród betonu, samochodów i wielu ludzi -każde w swoim własnym m. Nie są nam obce odgłosy kąpieli sąsiada za ścianą czy tłuczenia niedzielnych schabowych przez sąsiadkę z góry. Uroki mieszkania w bloku są nam doskonale znane -wychowaliśmy się w taki sposób więc i nasze dzieci mogłyby -nam jednak  zamarzyło nam się mieszkanie z dala od tego wszystkiego we własnym domu, z własnym ogródkiem...Takie po prostu banalne marzenia:) Postanowiliśmy wybudować dom :)
Działkę kupiliśmy w grudniu 2013 roku. Szukaliśmy jej bardzo długo bo ok 2 lata ( w tym 6 miesięcy bardzo intensywnego szukania). Nie było łatwo....a to wymiary działki nie odpowiadały , a to cena...a innym razem odległość od miasta.  Całe szczęście udało się - znaleźliśmy miejsce które pasowało nam w każdym aspekcie. Plan był taki, że kupimy działkę a może za 10 lat postawimy domek-jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia i zapragnęliśmy jak najszybciej jest to możliwe tam zamieszkać.
Decyzję aby się przeprowadzić na wieś nie była prosta.Oto nasze za i przeciw:)
Za:
  1. świeże powietrze
  2. miejsce o zabaw i biegania dla dzieci-własne podwórko, trawa, plac zabaw
  3. pies-to najważniejszy argument dla naszego synka który bardzo chciałby mieć psa. Niestety w obecnym mieszkaniu było by ciężko zwłaszcza ,że chcemy owczarka niemieckiego lub haskiego. 
  4. własne owoce, warzywa, kwiaty- bardzo chcemy mieć swoje owoce czy warzywa i mieć pewność co jemy
  5. bliskość z naturą-możliwość wyciszenia się, odpoczynku od zgiełku miasta. Blisko mamy las a więc na grzyby czy jagody też można się przejść-czy tak po prostu na spacer. Dodatkowo uwielbiam robić zdjęcia...może uda mi się cyknąć fotkę bażantowi czy sarnie ;)
  6. własne miejsce na ziemi- może to głupie ale nam bardzo potrzebne. Taka świadomość, że to jest nasz kawałek ziemi- którą uprawiamy a ona wdzięczna dziękuje nam pysznymi smakołykami
  7. Mniejszy koszt utrzymania- nie oszukujmy się , w tym momencie mieszkając w bloku płacę wcale nie mały czynsz + dodatkowe opłaty. We własnym domu, owszem muszę myśleć o ogrzewaniu itp. ale odchodzi mi  ten co miesięczny wydatek -czyli 700-800 zł ( odkładając te pieniądze spokojnie kupuję opał na zimę i jeszcze mi zostaje na drobne naprawy w domu)
  8. Możliwość dorobienia sobie paru złotych...-mhm...co do tego byłabym trochę sceptyczna, ale mój mąż ma wielkie plany ( trochę rękodzieła, owoce np. w sezonie na sprzedaż itp.) Zobaczymy jak to się uda


Przeciw:
  1. dojazdy do pracy- to najbardziej mnie powstrzymuje od budowy. Działka oddalona jest od miast ok. 20 km. Nie jest to bardzo daleko zwłaszcza , że dojazd mamy świetny- w ciągu 15 minut jesteśmy w mieście (czasami stoję tyle w korku jak dojeżdżam do pracy) . Jednak przeprowadzając się na wieś musimy mieć również na uwodzę tą odległość- wiąże się z nią wiele aspektów życiowych jak np. zakupy, wypady np. do kina,spotkania ze znajomymi
  2. Szkoła- wprawdzie w miejscowości w której mamy działkę jest szkoła i przedszkole , ale tylko szkoła podstawowa. W przyszłości będziemy musieli dowodzić dziecko do gimnazjum czy szkoły średniej.
  3. Odśnieżanie w zimie- mhm...to oczywiście zostawię dla męża:)  zresztą zawsze można kupić specjalną maszynę ;)

A to kilka fotek z naszej działki ( kurcze bardzo mało ich narazie mam...ale nadrobię :) )

Zachód słońca
To pole to nasza działka -jeszcze przed ogrodzeniem
Zachody na naszej działce nas rozpieszczają :)

Synek zadowolony na rowerze :)

Błogie lenistwo- uwielbiamy patrzeć w chmury i zgadywać do czego która jest podobna:)

Zasadzona pierwsza jabłonka:) Podlewanko

A Wy mieszkacie na wsi czy w mieście? W  domu czy w bloku? Może macie swoje doświadczenia właśnie związane budową domu? Może sami przeprowadziliście się z miasta na wieś i możecie podzielić się swoimi doświadczeniami? Pozdrawiam

30 kwietnia 2015

4Byby LeCaprice opinia

Zbieram się i zbieram do napisania tego posta i ciągle coś mi przeszkadza...ale dziś się zawzięłam i nie odpuszczam tylko ostro piszę:) Kochani bardzo chciałam się z Wami podzielić moją opinią na temat wózka typu spacerówka firmy 4 baby. Nie tak dawno stanęłam przed trudnym wyborem właśnie tego typu pojazdu dla synka. Każdy rodzic który kiedykolwiek kupował wózek wie , że wcale nie jest to łatwe -no chyba, że ma się full kasy i kupuje się wszytko to co się podoba. Ja jednak mam ograniczone fundusze i jeśli czytacie mojego drugiego bloga Oszczędzanie-na-start to wiecie , że nie jest mi obcy temat oszczędności i racjonalnego wydawania pieniędzy. Oczywiście jeśli chodzi o dzieci to nie oszczędzam na nich, ale próbuje z głową podchodzić to sprawy.  Wracając do tematu wózka- bardzo długo szukałam takiego który będzie spełniał moje oczekiwania a za razem nie zrujnuje mojego budżetu. W internecie na temat wózka który mi wpadł w oko nie ma dużo opinii i informacji dlatego stąd mój post- może komuś będzie pomocny. Od razu zaznaczam , iż nie jest on sponsorowany przez firmę- wszytko co przeczytacie poniżej to moje osobiste odczucia i opinie.

A więc mowa o wózku 4Byby LeCaprice. Moje poszukiwania wózka od początku były skierowane na typ parasolki. Piotruś ma wózek który używamy na co dzień- jest to Baby Desing Atlantic.Bardzo wygodny dzięki pompowanym kołom oraz ilości miejsca jakie dziecko ma do dyspozycji. Jednak mimo jego zalet jest niestety dość ciężki i zajmuje sporo miejsca w bagażniku- coś za coś. Potrzebowaliśmy wózka które będzie lekki oraz zmieści się do bagażnika małego Yarisa, tak abym bez problemu mogła sobie pojechać gdzieś z małym , czy wnieść go w wózku do domu.



Siedzisko w pozycji siedzącej

Wybraliśmy właśnie LeCaprice. Wózek spodobał mi się wizualnie-fajne nowoczesne wzornictwo- pikowana osłonka na nóżki oraz siedzisko bardzo ładnie się prezentują, ale to nie wszytko co jest w nim fajne:) To co mi się w nim podoba a więc jego zaletami są:
  • lekkość- troszeczkę ponad 7 kg- bez porównania do wózka dotąd używanego. Bez problemu mogę go podnieść nawet z dzieckiem w środku.
  • duża rozkładana budka- dla mnie rewelacja :) NUMBER ONE .Na zdjęciu widać jak można maksymalnie rozłożyć budkę- świetnie się to sprawdza w słoneczne dni gdy chcemy ochronić maluszka przed słońcem lub w dni kiedy wieje też świetnie się sprawdza. Dzięki temu daszkowi nie muszę używać dodatkowo parasolki do wózka ( a to ma podwójną zaletę-raz nie muszę ustawiać parasolki w zależności od usytuowania według słońca , dwa-brak dodatkowego wydatku na dodatkowy element wózka)
  • możliwość rozłożenia siedziska do pozycji leżącej ( producent piszę ,że można rozłożyć oparcie jedną ręką i tak właśnie jest)
  • barierka jest odpinana ale nawet bez jej zdejmowania wózek pięknie się składa do małych rozmiarów ( barierka nie jest mega sztywna , plastikowa więc nie ma problemu ze złożeniem. Jednocześnie stanowi podparcie dla dziecka które może się jej złapać czy trzymać. Takie rozwiązanie jest stosowane w niektórych modelach wózków z wyższej półki cenowej)
  • kosz na zakupy dość pojemny
  • duży wybór kolorów ( chyba 7, więc najprawdopodobniej każdy może znaleźć dla siebie odpowiedni)
  • Jakość wykonania za tą cenę mnie satysfakcjonuje. Oglądałam kilka wózków w wyższej cenie które jakością wykonania wypadały dużo gorzej.
  • Cena- oczywiście można kupić tańszy bądź droższy wózek. Ten kosztuje ok 340 zł
Oczywiście wózek posiada jak większość pasy bezpieczeństwa, obrotowe koła z możliwością blokady ( działają bez zarzutu), hamulec zintegrowany i regulowany podnóżek.
 Folia przeciwdeszczowa fajnie zapinana na zameczek ( nie używaliśmy jej jeszcze i zastanawiam się jak to się sprawdzi )


Budka otwarta minimalnie (normalnie)

Budka otwarta maksymalnie



Jeśli chodzi o wady to niestety tak owe też zaobserwowałam. Są nimi:
  • nie przemyślane "okienko" na budce do obserwowania dziecka. Jest umieszczone w takim miejscu , że właściwie dla mnie bezużyteczne. Gdy dziecko siedzi w wózku (  oparcie w pozycji siedzącej) nie widać dziecka tylko plecy wóżka. Dopiero gdy oparcie jest w pozycji leżącej można coś przez nie zobaczyć . Jak dla mnie powinno być ono bardziej na górnej części budki 


  • szare rączki- widać na nich wszystko a wiadomo , że na spacerze bardzo łatwo wybrudzić ręce i nie zawsze mamy jak je umyć. Gdyby były czarne wyglądał by równie dobrze a na pewno były by praktyczniejsze
  • po paru spacerach zaczął nam trochę skrzypieć- ale z tym sobie poradziliśmy sami.
  • przy rozłożonym oparciu niestety bardzo trudno coś włożyć czy wyjąć z kosza na zakupy( przy pozycji siedzącej dostęp jest bardzo dobry )'
  • u nas jeszcze nie problem bo mały jeszcze nie chodzi ale część gdzie dziecko trzyma nóżki nie posiada ochronki foliowej. Myślę, że fajnie by było gdyby coś takiego było, na pewno ułatwiło by utrzymanie wózka w czystości 


Dostęp do kosza na zakupy



Tu widać dostęp do kosza przy rozłożeniu oparcia do pozycji leżącej

Pozycja oparcia pół leżąca

Maksymalne odchylenie oparcia  ( na leżąco)


Folia przeciwdeszczowa w komplecie

Zapinanie foli do budki wózka


Na ten moment mogę śmiało powiedzieć ,że jestem zadowolona z zakupu.Wózek dobrze się prowadzi i manewruje. Synek bardzo lubi w nim jeździć. Łapię się nawet na tym , że częściej go zabieram na spacery niż nasz drugi wózek. Spełnia swoją funkcje w 100%

18 kwietnia 2015

Jak narysować rakiete czyli nasze DIY

Nigdy nie miałam talentu ani do malowania ani do wszystkich robótek ręcznych. Mimo tego zapałem mogłabym obdzielić nie jedną osobę :) Szkoda tylko , że efekty wykonywanej pracy nie zachwycają. Mimo tego często korzystam z różnego rodzaju porad w wersji DIY lub Krok po kroku których w internecie można znaleść całkiem sporo.

Mój starszy syn ( obecnie 7 lat) nigdy nie przepadał za malowaniem...Gdy miał 3-4 lat i wszyscy jego rówieśnicy mogli spędzać czas właśnie na rysowaniu  on traktował to jak największą kare. Oczywiście nie naciskałam na niego...w końcu nie każdy musi być urodzonym Picasso. Wkońcu w wieku 5-6 lat przyszedł czas i na niego. Od tej pory często przychodził do mnie z prośbą abym namalowała mu pieska, samochód, rakietę, czołg, samolot i wiele innych...Oczywiście z chęcią to robiłam, ale przyznaje , że wiele razy miałam ogromną trudność aby rzeczywiście to co szkicuje przypominało to o co prosił:) Postanowiłam skorzystać z pomocy. Po pewnym czasie syn prosił mnie abym pokazała mu jak coś namalować . I tak razem krok po kroku rysowaliśmy.

Dziś pokarze Wam naszą pierwszą pracę czyli JAK NARYSOWAĆ RAKIETĘ :)
Ostrzegałam , że talentu nie mam ale mam nadzieje, że może komuś również pomoże :)



A oto efekt końcowy mój i mojego synka:) Zabawa była świetna....dobrze spędzony czas z dzieckiem:)

 Po lewej mama a po prawej całkowicie samodzielnie Maciuś :)

17 kwietnia 2015

Z przymróżeniem oka...

Kochani miało być dzisiaj całkiem serio....w planach napisanie posta o całkiem innej tematyce jednak będzie trochę z przymrożeniem oka.

Każda z mam wie jak tak naprawdę wygląda macierzyństwo. Często rozpisujemy się o jego ciemnych i jasnych stronach , bo fakt tematów nie brakuje. Dziś trafiłam na artykuł w sieci o Szkockiej artystce Lucy Scott która postanowiła za pomocą swoich ilustracji przedstawić prawdę o tym jak naprawdę jest trudno być mamą.  Postanowiłam się podzielić z Wami tymi ilustracjami na wypadek gdyby któraś z Was nie miała okazji ich jeszcze widzieć.
Wszystkie ilustracje są również dostępne na stronie papilot.pl

Jako pierwszy
 Jakbym siebie widziała. Nie wiem czemu ale moje dziecko ( to najmłodsze) nie przepada za jazdą w samochodzie. Owszem czasem uda mu się zasnąć w foteliku ale przewagą są sytuacje ,gdzie wygląda to właśnie tak :/
Na następnym widzimy jak "łatwo" można wyjść z dzieckiem z domu :) Czasem wydaje mi się , że każdej mamie powinna urosnąć jeszcze jedna ręka:)



Co do tego obrazka to przyznaje się bez bicia- też zdarza mi się tak wyglądać... no może nie aż tak bardzo ekstremalnie ale coś w tym jest.

Randka? hehehe....my tak wyglądamy prawie co wieczór



 Tego nie trzeba komentować. Posiadając dziecko już nigdy nie jesteś sama-dosłownie i w przenośni :) choć tu też u nas nie jest aż tak ekstremalnie
 Jak to dobrze, że mam już dużą wprawę w przewijaniu i zmianie pieluch. Może właśnie dlatego mój mąż woli abym to ja przebrała naszego malucha- być może wie co mogło by mu się przytrafić :D

 Bardzo często to właśnie tak wygląda- odrobina gimnastyki każdego dnia nie jest zła:)


oj...znam to z doświadczenia....nie tylko przed snem...:p

 Wg mnie artystka świetnie ukazała te ciemniejsze strony bycia mamą...mnie one rozbawiły, ale jest wiele osób które nie miały przychylnych uwag.  Każdy ma prawo do własnych opinii i odczuć -także w tym temacie. Ja jednak uważam , że warto jest umieć pośmiać się z samych siebie i nie uważam , że takie przedstawienie macierzyństwa miało by odstraszyć i zniechęcić kogoś do rodzicielstwa. A Wy co sądzicie? Jak podobają się Wam takie ilustracje?





7 kwietnia 2015

Zamek Krzyżtopór

Kwiecień....w tym roku nie można powiedzieć , że rozpieszcza nas ciepłym słońcem i miłą pogodą. Ja jednak nie zrażona tym chwilowym brakiem ciepłych dni postanowiłam zaplanować kolejne wycieczki rodzinne. Jak już wiecie jestem ogromną miłośniczką spędzania tak czasu z moją rodziną. Wsiadamy do samochodu i ruszamy na zwiedzanie. Mimo , że już trochę udało nam się zobaczyć , to na mapie jest jeszcze mnóstwo punktów które mamy odhaczone do zobaczenia:)
Dziś jednak chciała pokazać Wam miejsce w którym byliśmy zanim jeszcze nasza rodzina się powiększyła. Miejsce wyjątkowe...zachwycające swoim urokiem, ale również trochę zasmucające-  dlaczego? O tym w dalszej części.


CEL:Zamek Krzyżtopór 
MIEJSCE:Ujazd 73, 27-570 Iwaniska woj. Świętokrzyskie
ODLEGŁOŚĆ OD LUBLINA- 132 km ( po drodze polecam zajechać do Opatowa po przepyszne cukierki Krówki )


Budowany w latach 1627-1644 niestety niegdy nie został ukończony.Wybudowany został w typie palazzo in fortezza,czyli obiektu który łączy cechy rezydencji z cechami obronnymi. Wzniesiony został z miejscowego kamienia, na planie regularnego pięcioboku.
 Mówi się, że zamek miał 365 okien, pokoi tyle co tygodni, a sal wielkich tyle co co miesięcy. Cztery narożne baszty symbolizować miały kwartały lub pory roku- ja jednak nie byłam wstanie tego zliczyć.Kolejna opowieść mówi o ogromnym akwarium, które znajdowało się w podłodze/suficie jednego z pomieszczeń.
Niestety historia dla tego obiektu nie była łaskawa bo po śmierci jego właściciela Krzysztofa Ossolińskiego już nikt nie dbał o to aby przywrócić mu jego blask. Pałac przechodził z rąk do rąk i niszczał.
Powiem szczerze , że zrobił na mnie ogromne wrażenie.Nie bez powodu powstało tam setki ślubnych sesji zdjęciowych. Jego wielkość, piękno i pomysł z jakim został wykonany jest czarujący. Wyobraźnia podsuwa obrazy jak musiał wyglądać w czasach swojej świetności.Zapewne zapierał dech w piersiach.
Zabytek można zwiedzać bez ograniczeń samemu lub jak ktoś woli z przewodnikiem. My oczywiście wybraliśmy wersje pierwszą- spokojnie  i w swoim tempie mogliśmy przyjrzeć się wszystkiemu. Zajrzeliśmy chyba do wszystkich możliwych zakamarków. Tak spacerując  w głowie kłębiły się myśli-jak to możliwe , że tak piękna budowla nie została  zachowana w należyty sposób. Znam wiele innych miejsc które nie zachwycają aż tak bardzo a mimo to miały więcej szczęścia- znaleźli się ludzie którzy o nie zadbali i nie pozwolili aby dotknął ich pazur czasu. Powiem szczerze , że wewnętrznie będąc tam czułam wręcz gniew na nasze "państwo" które nie widziało powodu aby odpowiednio zadbać o ten pałac. Pocieszającym jest fakt iż zaczęto coś działać w tym temacie i miejsce to odzyskuje powoli swój wygląd...jednak chyba już nie możliwym jest aby odzyskało są świetność choćby 90 %
Kto jeszcze nie był z całego serca polecam- warte zobaczenia i poczucia tego klimatu który tam panuje.
Teraz trochę zdjęć które tam pstryknełam:)











Jako ciekawostkę dodam , iż co rok  odbywają się w tym miejscu MIĘDZYNARODOWY TURNIEJ RYCERSKI. Niestety nie byłam ale myślę , że warto się wybrać aby poczuć jeszcze mocniej ten klimat.





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...